W całym tym zamieszaniu zapomnialam o prymitywie z klasy.
W poniedziałek poprosił, żebym została w nim po lekcji w sali.
Usłyszałam,że moje wystąpienie zrobiło przed nim wrażenie.
Ponoć podziwia tak stanowcze, zdecydowane kobiety jak ja.
Podoba mu się to, że mam własne zdanie i że nie pozwalam się traktować w taki sposób jak on próbował.
On mówił, a ja widziałam jak fałszywe są to zdania.
Starannie ważone słowa.... Zmienił taktykę?
Na odchodne usłyszałam jeszcze, żebym z tą stanowczością i zdecydowaniem nie przesadzała...bo on to uwielbia w kobietach. I skłonny jest się zakochać. Przynosić czekoladki i kwiaty, przesyłać liściki, pobić Kochanie.
A moja odpowiedź była zdecydowana: Nie grozi ci zakochanie we mnie. Jestem tego pewna. Moja Monisia zauważyła, że jak wychodziłam z klasy prymityw zrobił dziwną minę, a pózniej obciął moje nogi... Jakoś cały tydzien chodziłam w spódniczkach.
Nie miałam weny na prasowanie spodni.
Usłyszałam od Bartka, że ślicznie wyglądam. Miło, ze ktoś zauważa...
A te kwiaty... Chciałabym kiedyś dostać kwiatuszka. Ot tak za nic. Za to, że jestem.
Cóż...może kiedyś się doczekam. Albo co tam. Kupię sama. W końcu kto mnie bardziej doceni niż ja sama?
Przecucie jest już pewnością.
Szkoda...
Silną być, twardą być...
I archiwum wróciło po bardzo długim czasie... Dlaczego- wiem tylko ja. I tak zostanie.
Pal licho, że byłam za wszystko odpowiedzialna jako kierowniczka wycieczki. Wywiązałam się, wyjazd udany.
Nie wiedziałam, ze jeden wyjazd może przynieść tyle zmian.
Nareszcie zamknęłam pewien rozdział w zyciu. Otóż na Jasnej górze natknęlam się na Pana Sz. i Pana R. - nierozłączną dwójkę. Kim byli dla mnie? Dość jeśli powiem, że Panem Sz. mnie fascynował przez bardzo długi czas, a Pan R. był swietną osobą do flirtu. Natknęłam się na nich w sali z wieloma obrazami. Wcale nie przypadkowo.
Wiedziałam, że tam będą- koleżanka z klasy powiedziała, że widziała Sz. Pociagnęłam więc swoją Moniczkę, by spotkać się oko w oko z przeszłością.
Zauważyli mnie, ja udałam że ich nie. Niedbale przeszłam obok. Zatrzymał mnie głos Sz: cześć .
Uśmiechał się. A pan R. był raczej... oziębły. Porozmawiałam chwilę z Sz. I wtedy nadeszło olśnienie: nie ma nic...nic dla mnie nie znaczy....mogę z nim rozmawiać swobodnie. Uradowana wyszłam z kaplicy. Kilkanaście minut później znowu się natknęłam na Sz. Tym razem przypadkowo. Szłam sobie z miom swietnym kolegą i jednocześnie bratem klasowym- Bartkiem. Widziałąm jak Sz. zatrzymuje się i ogląda się za mną. Lecz już to nie porusza we mnie żadnej struny uczuć. Zwyczajnie... Kilka godzin później natrafiłam na Pana R. już bez Sz. Zupełnie przypadkiem. Akurat się obróciłam...
Spojrzałam na mnie, a ja na niego. Uśmiechnął się- oduśmiechnęłam się.
Kiwnął głową- odkiwałam.
Przez chwilę widziałam, ze coś rozważa. Podszedł. Zwykla rozmowa. Pożegnaliśmy się.
Tym sposobem wiem, że jeśli kiedyś ich spotkam na ulicy, nic się nie stanie. Już nie są dla mnie nikim ważnym. Zwłaszcza jeden z nich...
Całość pielgrzymki jak już wspomnialam spędziłam z Bartkiem i Moniczką. W sumie nie wiem dlaczego ludzie postrzegali mnie i B. jako parę. Sama Moniśka stwierdziła, że gdyby nas nie znała wzięłaby by nas za loversów.
Dlaczego ludzie nie potrafią zrozumieć, że to przyjaźń? Może dosyć osobliwa, ale mimo wszystko przyjaźń.
Od Bartka usłyszałam że swoje najpiękniejsze wspomnienia ze szkoły średniej wiąże ze mną. Zrobiło mi się miło. Nie powiem, że nie.
Gdzieś pośród tego wszystkiego był i Kochanie. Pomodliłam się za nas, za Niego . Dzień wcześniej był u spowiedzi...po bardzo długim okresie czasu. I przyznałam się księdzu do tego. Z milości i bez żalu. Nie potępił.
Zrobiło mi się lekko na sercu.
Mam ochotę wybrac się z Kochaniem do kina, albo teatru. W ogóle się gdzieś wybrać. Tylko nie wiem jak to zasugerować...
I zaczyna mnie coś niepokoić. Mam niedobre przeczucie.