Ledwo chodzę. Jeśli takie czołganie można nazwać chodzeniem. Na komórce mesa nie daję rady napisać :/ a
tutaj stukam sobie jednym paluszkiem.
Mama chce mi zapłacić, żebym sobie odpuściła. Nie zgadzam się.
Tak łatwo nie rezygnuę. Zagryzam zęby, żeby nie wyć z bólu.
Odkryłam, że czasem jest za mało przeciwbóli w opakowaniu.
Zaopatrze sie w 50...albo 100...starczy na kilka dni...
A kasa? Praktycznie żadna :) (przeciwbóle pochłaniają :P). Zreszta gdyby o pieniądze chodizło, to już dawno bym to rzuciła. (no sorki, ale za takie groszne pracować nie będę).
Chora ambicja trzyma mnie jakoś...
A Tatuś? Wykorzystał jakieś tam znajomości (w sensie panią :P) i jakby była potrzeba pomoc w firmie to mają mój fon :P :).
I tam bym była dla kasy, nie ambicji :p.
Wstrętu do truskawek jeszcze nie ma- zajadam kisiel truskawkowy z truskawkowym dżemem (o dziwo są jakieś owoce w nim!). A wcześniej biszkopt z truskawkami. (:P)
Tylko boję się jakiejś traumy- zamykam oczy i widzę truskawki...I czuję ból pleców.
Byle do jutra...
A co do syna szefostwa (-Marcin- swoja drogą) to mam jakieś dziwne wrażenie, że... Hmm... upewnię się jutro... Może mi się tylko wydaje...(z tego upału :P)
A za Kochaniem tęsknię. I zwabiam Go myślami do mnie. Bezskutecznie...
Po pracy.. Rezultat: niesamowity ból pleców, poparzone przez zielsko ręce (których dodatkowo odszorować nie mogę...)
, uginające się nóżki... I zadowolona jestem jak nie wiem co :). To nic, że ciężko. Udowadniam sobie i innym, że nie jestem
rozpieszczoną córeczką, która nic nie potrafi :). Zadowlona z siebie, nawet dumna :) Wytrwałam 7,5 h zebrałam 20 kobiałek. I jak na pierwszy raz to bardzo ładny wynik :) Krótko mówiąc : zajebista jestem ;)
I w dodatku fuksiara ze mnie :). Bo do pracy mam 4 km. Rano przeszłam, ale póżniej nie wiem czy dałabym się chociaż doczołgać do domu. I w tym momencie zjawia się rycerz na bialym koniu (;))- syn szefostwa. Odwiózł mnie do domku :)
i umilił podróż pogawędką (o wszystkim i niczym). I w dodatku w ogóle był dla mnie miły :) jakoś w trakcie pracy też o coś tam zagadał (tak, żebym sobie odpoczęła ;))
Jutro też idę :) a co! Jestem kobieta pracująca ;) A pieniążki- w tym wszystkim to nie one są najważniejsze. I będę je pamiętała chyba do końca życia, jako te pierwsze, tak naprawdę własne i bardzo ciężko zarobione. Zanim wydam, nawet złotówkę, przypomnę sobie że to prawie pół godziny zbierania w słońcu lub mżawce...
A i to niesamowita motywacja do nauki- były osoby, które z takiej pracy muszą utrzymać rodzinę... Współczuję... uczyć sie i uciekać z Polski... Jak najdalej... A wracać.. TYLKO NA ŚWIĘTA, do rodziców...
Tęsknię za Kochaniem...ale jakoś w natłoku tej pracy mniej ;) Przez 7,5 h udało mi się o Nim prawie nie mysłeć ;)