...gdy gasną spory...
Ciepłych słów, przyjaznych gestów...
Powinien.
Dziś, jeszcze przed wieczerzą , myślałam, że zwyczajnie się rozpłaczę.
Nie podoba mi się ta nerwówka , nastawienie, że wszystko musi być perfekcyjnie.
Bo przecież nic się nikomu nie stanie jeśli pierożki nie będą gorące a ciepłe, a łazanki mniej słodsze.
Po co od razu używać ostrych, krzywdzących słów...?
A za kilkanaście minut składać życzenia.
I nawet przy kolacji...
Nie powinnaś opłatka...
Nawet tej odrobiny mi zabronisz? Może wypowiedziane zbyt głośno przeze mnie, może zbyt agresywnie.
I tak rwałam delikatne milimetry...Konieczne minimum do zachowania symboliki...
I pewnie jestem teraz niesprawiedliwa.
I pewnie wyrodna.
I złośliwa.
Ale to nie są święta...od bardzo dawna już nie.
Ostatnio dużo krzyczę.
Chyba tym próbuję zakryć cały strach i słabość.
Chyba nie chcę, żeby ktoś zauważył, że jestem słaba, a nie tak silna i odporna jak się wszystkim wydaje.
Narzucono mi siłę i maskę.
Lecz cóż, czas wracać do swej roli.
Sztuka wciąż trwa.