Stanowczo nie lubię chwil, gdy przytulona do Kochania, słyszę przeraźliwy dźwięk budzika, oznajmiającego, iż trzeba zbierać się do domku.
Nie lubię, kiedy przerywane w taki sposób są nasze rozmowy, wyznania, pocałunki czy nawet cisza.
I nie lubię, gdy On wyjeżdża, gdy ja jestem w G. I nie lubię, gdy to ja migruję do S, zostawiając go w G.
I do pasji doprowadza mnie myśl, że zmarnowalam tydzień, który mogliśmy spędzić razem, na jakieś bezsensowne badania i wizytę u "specjalisty" (łapiduch cholerny, kto mu dał dyplom?).
Wędruję po Kalińcu, irytuję się na Barbarę, podziwiam spokój Bogumiła. Po prostu czytam. Nawet nieźle. Od dawna nie mogłam się zrelaksować przy żadnej lekturze.
A tu- i owszem. Może dlatego, że nie stoi mi nikt nad głową? Że to czy przeczytam zależy tylko ode mnie?
Czasem tylko zastanawiam się, po co mi ten rozszerzony polski. Kochaniowa ingerencja? Ambicja?