Kochanie wyciągnął mnie na wieczorną przechadzkę.
Całkiem miło było brnąć przez nocną przestrzeń,
słysząc pod nogami chrzęszczący śnieg. Tematy luźne, niezobowiązujące...
Wieczorne miasto rozświetlone światłami, migającymi lampkami.
Może zbyt było tego dużo. Jak na mnie powinien być jeden główny element wystroju i subtelne dodatki... A tak wzrok jest narażony na wrażenia lekko mówiąc nieestetyczne.
Spacer został przerwny spotkaniem znajomych
Kochania. Dosyć charakterystyczna panna i charakterystyczny kawaler. Chcieli do lokalu, decyzję czy idziemy z nimi, zostawiłam Kochaniu.
Chciał. Było nawet miło. Wieczór ogólnie udany. Ale jakiś inny... Nie gorszy, zwyczajnie inny.
Dużo się dzieje. Jak na mnie jedną- o wiele za dużo.
W niedzielę, dobijał się do mnie ktoś nachalny. Najpierw smsami, później telefonicznie.
A, że nawet moja cierpliwość ma granice (ostatnimi czasy bardzo nadwyrężane), padło z moich ust kilka przykrych słów.
Od posłuchaj łosiu (na które moja flatmate zareagowała żywym śmiechem, wybijając mnie nieco z rytmu), poprzez inne, już mniej wyszkukane.
Doprowadził mnie do pasji, a moje konto do finansowej ruiny.
Dobił mnie facet pewnymi stwierdzeniami.
Gdzieś w głowie pojawiła się myśl, że to...
Zapytałam.
Potwierdził.
Powiedziałam jeszcze kilka słów. Stanowczych.
Po których powinien mi dać w końcu spokój.
Na tyle jednak skutecznych, że nadal męczy mnie jakimiś strzałkiami, które zwyczajnie ignoruję.
Jednak, byłam pewna, że nie był autorem tamtego mesa.
Poczynając od braku możliwości technicznym, kończąc na twórczych.
Sprawcę tamtego mesa odnalazłam.
Zapytałam: dlaczego?
Usłyszałam słowa jak przed dwoma laty, w małym pokoiku, przy słabym świetle.
Znów zobaczyłam siebie nad książką, go patrzącego na mnie. Próbującego coś powiedzieć.
I moją reakcję.
Więcej nie rozmawialiśmy...
Byłam wściekła, że straciłam przyjaciela , jeszcze nie rozumiałam innych uczuć .
Dopiero odkrywałam w sobie kobietę.
Później poszło szybko...
Nie żebym była z siebie dumna- zraniona kilka razy, im, mężczyznom, czy raczej jeszcze wtedy chłopcom, nie pozostawałam dłużna.
Mój potok myślowo-wspomnieniowy został przerwany przez jego wyczekujące spojrzenie.
Nic się nie zmieniło. I nigdy się nie zmieni.
Korytarz szkolny to nie najlepsze miejsce na takie pogaduszki.
Choć może? Krzyk duszy zagłuszony jest śmiechem, okrzykami innych...
I znów będzie udawał chłodną obojętność mijając mnie na holu.
Tylko, że teraz wiem, co się za tą obojętnością kryje.
I nie powiem, że mi z tą wiedzą jest lżej.
Poniedziałek przyniósł jeszcze wizytę znajomych.
Kumpela odwożąc do domu- zaprosiła siebie i chłopców do nas na herbatę.
Endrju za którym ugania się połowa szkoły i Bestię (z którym byłam dzień wcześniej na spacerze, miło się rozmawiało, jakoś nie brakowało nam tematów).
Nie wiem jak doszło, od słowa do słowa do męskiego...robierania. A później ubierania.
Szczegóły pominę .
Po tym, miałam jakieś wyrzuty sumienia, bo to co na początku wydało się niezłą zabawą, z upływem czasu stało się głupotą.
Poczułam się winna wobec Kochania.
Zrozumiał, a może zwyczajnie nie chciał wnikać.
Sprawę umorzono. Nie z powodu braku dowodów, ale niskiej szkodliwości społecznej czynu...
We wtorek na widok Endrju byłam speszona, patrząc na Bestię wybuchaliśmy śmiechem.
Padały żarciki zrozumiałe tylko dla naszej piątki.
Zapłaciłam jeszcze E. jakąś składkę, rzuciłam, że wczoraj, by to dziwnie wyglądało.
Wtorkowe popołudnie spędziłam na zebraniu rodziców. A dokładniej Rady z dyrcią i reprezentami klas.
Takie pieprzenie o studniówce. Po półtorej godziny, okazało się że właściwie nic nie zostało ustalone.
A rodzice są dotknięci tym, że sami wszystko załatwiliśmy.
Suma sumarum rodzice czekali na mnie wracajacą ze zebrania.
Paranoja.
Podrzuciliśmy jeszcze E. -mieszka niedaleko nas.
I uciekłam z S.
Nie miałam ochoty na dwa dni w szkole, kiedy nic się nie dzieje oprócz śpiewania kolęd, oglądania filmów.
W środę dostałam mesa z upomnieniem od Bestii, że taki wyjazd bez życzeń i pożegnania, powinien być dobrze usprawiedliwiony.
Tak więc zrobiłam mojemu Kochaniu niespodziankę.
Wyciągnęłam z domku, po uprzednim upewnieniu się, że nic nie robi .
Zapukałam, zadzwoniłam.