***
Nie lubię psów.
Właściwie to się ich boję od momentu pogryzienia w dzieciństwie.
Od 17 lat czuję paraliżujący strach na widok każdego przedstawiciela tegoż gatunku, a zwłaszcza gdy nie ma smyczy lub kagańca (naprawdę nie jestem w stanie się ruszyć).
Mniejszy strach budzą we mnie szczeniaki, ale tylko te, które jeszcze nie mają odruchu bronienia rodziny (do 4- 5 miesiąca?).
K. uwielbia psy, ba, nawet wiem, że gdy tylko będzie miał możliwość chce mieć psa. Czym oczywiście budził we mnie zrozumiały sprzeciw.
***
Budził, bo 2 dni temu 1 urodziny obchodził mój kochany maluszek- biały, kudłaty bolończyk. Jedyny pies, który gryzie mnie kiedy chce (charaktery zwierzak- musi postawić na swoim i domaga się uwagi po dobroci albo jeśli trzeba po gryzieniu) i nie grożę mu uśpieniem u weterynarza.
Nasza biała kulka zawitała w domu moich rodziców jakies 10 miesięcy temu- o dziwo- na mój wniosek (jako alergiczka mam ograniczony wybór ras, a w tych szczeniakach zakochałam się mimo fobii).
Maluch wniósł mnóstwo emocji (i to skrajnie różnych) i chyba zmienił moją mamę pedantkę w normalnie funkcjonującą osobę (nareszcie pyłek na podłodze to nie jest wielki problem).
Rozrabia, rozbawia i czasem rozzłaszcza, ale jedno spojrzenie tych ciemnych ocząt i serce mięknie.
Nie jestem do malucha zwyczajnie przywiązana, po prostu go kocham, żywiąc po cichu nadzieję, że on tak samo kocha nas.
*
I nadal boję się psów- tych innych, ale patrzę na nie nieco życzliwiej.