Niewiele ci mogę dać...
Wczoraj, pierwszy raz od ostatecznego rozstania rozmawiałam z P.
Niefortunnie wylądowaliśmy na tej samej imprezie; jakieś 2 godziny skutecznie się wymijaliśmy.
A potem nadszedł moment spotkania twarzą w twarz.
Miałam te nieprzyjemne uczucie, że wszyscy wokół nas obserwują (tak, świetny ubaw i pożywka dla plotek), więc staraliśmy się przebrnąć przez to w miarę cywilizowany sposób.
Tak ciężko rozmawia się z kimś, kogo się kochało.
Tym ciężej im większą ma się świadomość, że rozstaliśmy się przez pomyłkę (tak- próbował ją potem naprawić, ale trochę za późno).
Chciałabym móc powiedzieć, że P. nie robi już na mnie żadnego wrażenia, ale niestety nie mogę. Nie zostało już może nic z takiego czysto fizycznego pożądania, ale gdy był bliżej czułam to ciepło na sercu. Nie miałam jednak ochoty go ani pocałować, ani dotykać...
Czasem pojawia się u mnie myśl, że w jakiś sposób mnie naznaczył. Nie potrafię o nim zapomnieć, ale nie chcę też z nim być.
***
Nie żałuję, że jestem z K.- to wspaniały mężczyzna, który daje mi tyle ciepła i miłości każdego dnia.
Przyznać się muszę, że nie zakładałam, że tak to się potoczy.
Czasem tylko martwi mnie, jak bardzo różnią się nasze światy. On żyje trochę "na świeczniku", a ja jestem zwyczajną kobietą z małego miasta, ze zwyczajnej rodziny. Jeszcze do niedawna, każde publiczne pojawienie się z K. kończyło się, że obserwowano mnie na każdym kroku (czasem nadal tak jest, choć większość osób z jego środowiska przyzwyczaiło się już do mnie).
Mam świadomość, że te różnice mogą kiedyś stanowić poważną rysę na naszym związku. Nie zwiedziłam tylu miejsc, nie znam się na sztuce, nie władam biegle językami... Nie mam majątku itp. itd.
Tak naprawdę nie mam nic do zaoferowania poza sobą. A to przecież tak niewiele.